Nie wiem, czy też tak macie, ale dla mnie katechezy związane ze śmiercią i dniem zmarłych należą do najtrudniejszych. Z jednej strony ciężko mówić o odejściu człowieka (choć dzieci mają dużo pytań), z drugiej nie każdy rodzic sobie takich rozmów z jego dzieckiem życzy (choć nawet wtedy dziecięce pytania wcale nie znikają…). Z trzej strony – trudno pominąć milczeniem moment, który również jest nieodłączną częścią życia. Tym bardziej że w polskiej tradycji Uroczystość Wszystkich Świętych zyskała miano bardzo smutnego i przygnębiającego dnia, pełnego smutnej muzyki i łzawych wspomnień tych, którzy w minionym roku odeszli.
Nie uważam też za priorytetowe tłumaczenie dzieciom zachowania na cmentarzach – nie, żeby to nie było ważne, wręcz przeciwnie. Moje koleżanki, nauczycielki wychowania przedszkolnego w przedszkolach robią to doskonale, również podczas wyjść edukacyjnych na stare, historyczne nekropolie naszego miasta. Przez część „przedszkolnej” kariery skupiałam się po prostu na wyjaśnianiu, czym jest świętość, bo ten aspekt umyka jakby wśród ciepła zniczy… stąd wierszyk o Anielce, który polecam, szczególnie dla 5-latków:
Dzieci wiedziały już, że święty to taki mieszkaniec Nieba, który już na ziemi był przyjacielem Boga i ludzi, który potrafił kochać. W zerówce natomiast zaczynały się schody (bo to taki piękny etap, kiedy dzieci powoli osiągają dojrzałość szkolną i na swoim poziomie zaczynają rozumować abstrakcyjnie, ale też przyczynowo-skutkowo i zadawać coraz bardziej skomplikowane pytania): przecież po pogrzebie ciało i kości są w grobie, człowiek nie żyje. To co robi w Niebie? I jak? Dlaczego nie ma innego sposobu, by tam iść? A jeśli był zły, to czy Bóg karze go wtrącając do piekła? Dzisiaj podzielę się swoimi przemyśleniami o sposobie odpowiadania na te pytania, które rodziły się podczas wielu lat pracy z maluchami.
Pycha kroczy przed upadkiem
Kilka, kilkanaście lat temu bardzo zżymałam się na fakt, że dzieci często mówiły o tym, że ich babcia bądź dziadek „stali się aniołkami”. Jawna teologiczna bzdura – myślala światła katechetka. Zmieniło się to jakiś czas temu, gdy podczas jednej z katechez pięcioletni wówczas Mateusz powiedział mi, że jego mama urodziła aniołka. Na moje pytanie „gdzie jest teraz ten aniołek”, opowiedział z bardzo pogodną buzią, że w poleciał do Nieba. Zaczęłam szybko szukać kolejnych pomocy w plecaku, żeby ukryć lecące łzy i swój wstyd, że z taką pewnością siebie chciałam tłumaczyć dzieciom, że to nie prawda. Jakim prawem mam to robić na tak wczesnym etapie? Przecież pierwszym katechetą dziecka jest rodzic, on zna je najlepiej, najlepiej wie, jak wytłumaczyć pewne sprawy tak, by wrażliwość dziecka była w stanie to pojąć. Tak, jak przychodzi czas na prawdziwą historię świętego Mikołaja, tak przyjdzie też czas na prawdziwe opowieści o życiu i śmierci. Bo czy przynoszenie prezentów przez Mikołaja jest kłamstwem? Chyba tylko dla tych, którzy w najprawdziwszego świętego Mikołaja nie wierzą i rozumieją jego dziedzictwa. Tak samo nieludzkie byłoby „wyprowadzanie dziecka z błędu teologicznego” w zakresie śmierci. Innym przykładem jest słodka, czteroletnia Alicja, która powiedziała mi, że „jej Arek siedzi już na chmurach i patrzy na nią z góry”. Wiedziona doświadczeniem dopytałam myśląc, że chodzi na przykład o ulubionego pieska. Okazało się jednak, że chodzi o tatę. Potwierdziłam tę informację u wychowawczyni. Mama i babcia tak właśnie wyjaśniły dziecku, gdzie teraz jest tata. I że cały czas się nią opiekuje. A Alicja prosi Pana Jezusa, by się nim zajął – w końcu obaj siedzą gdzieś na tej „chmurce”.
Tak, jak nie karmimy noworodka stałym pokarmem, nie powinniśmy też karmić duszy dziecka czymś, czego aż tak bardzo nie rozumie, choć bezpośrednio doświadcza. Anioł czy chmura są pewnymi figurami, które dzieciom jest stosunkowo łatwo sobie wyobrazić, a jednocześnie pomagają jakoś zmierzyć się z traumą. Druga strona medalu jest taka, że w rozmowach o śmierci nie należy unikać prawdy, że śmierć ciała jest nieodwracalna – dziecko może pomyśleć, że „pójście do Nieba” jest niczym wyjście na spacer: kiedyś się z niego wraca. Zmarły już nie wróci. Odszedł na zawsze, już go nie zobaczymy, ani nie przytulimy. Ale on, podobnie jak Pan Jezus, wciąż żyje. I nie wraca z Nieba nie dlatego, że już nas nie kocha. Po prostu Niebo jest tak cudowne, że nikt nie chce stamtąd wracać! Kiedy mówię o tym dzieciom, często myślę o mojej koleżance Ani, która zawsze powtarza, że jeżeli umrze a ktoś wpadnie na głupi pomysł wskrzeszenia jej, to pomysłodawcę… zabije. Pomijając metodę działania – to się nazywa wiara w świętych obcowanie!
Co więc robić, by „to zrobić, a tamtego nie zaniedbać”?
Pierwszym krokiem wydaje mi się wyjaśnienie dzieciom, że człowiek, oprócz ciała, posiada duszę. Czym jest dusza? Szukając adekwatnej do poziomu dzieci odpowiedzi po raz wtóry przekonałam się, że najlepszymi nauczycielami i katechetami są… same dzieci. Dosłownie Katecheza przedszkolaka. Zaczęłam pytać dzieci o to, czym ich zdaniem jest owa dusza? Odpowiedzi były bardzo zbieżne i wydaje mi się, że dość trafne. A na pewno zrozumiałe na ich poziomie. Najpierw przytoczę punkt 363 KKK:
„Pojęcie dusza często oznacza w Piśmie świętym życie ludzkie (Por. Mt 16, 25-26; J 15, 13. lub całą osobę ludzką (Por. Dz 2, 41). Oznacza także to wszystko, co w człowieku jest najbardziej wewnętrzne (Por. Mt 26, 38; J 12, 27) i najwartościowsze (Por. Mt 10, 28; 2 Mch 6, 30): to, co sprawia, że człowiek jest w sposób najbardziej szczególny obrazem Boga: „dusza” oznacza zasadę duchową w człowieku.”
Dzieci odpowiadają niemal identycznie: dusza to takie życie od Pana, które jest niewidzialne i jest w nas. Pan Bóg to daje każdemu i ta dusza jest w ciele. Każdy taką mą. Trochę jak serce, tylko serce widać na prześwietleniu a duszy nie.
Wystarczająca definicja? Dla dzieci tak. Duszy nie widać, jest w nas, sprawia, że nasze ciało żyje, jest „prezentem od Boga” i do Boga chce wrócić. Więc gdy ciało umiera i zostaje w grobie, dusza bez przeszkód może iść do Nieba – ciało już jej nie trzyma tu na ziemi. Czy taki opis ma teologiczne „luki”? Tak. Czy należy z nimi walczyć na etapie przedszkola? Nie. Tak samo, jak nie należy walczyć z faktem, że dzieci mylą rączkę, którą trzymają kredkę i przekręcają wyrazy. Kiedyś przyjdzie czas na bardziej dorosłe spojrzenie. W przedszkolu jest to perspektywa – w mojej opinii – wystarczająca dla większości.
Czy każde dusza idzie do Nieba odrazu?
Kolejne trudne pytanie. W celu zobrazowania odpowiedzi na nie najpierw opowiadam dzieciom bajkę Brudne stopy Gniewka:
Opowiadanie nie mówi o Panu Bogu. I wcale nie musi! Dzieci doskonale radzą sobie z alegorią i przeniesieniem pewnych prawd (vide wiersz Na straganie w dzień targowy). Bajka ta może być przytoczona i wyjaśniana w wielu kontekstach, może też służyć do wyjaśnienia tego, czy każda dusza idzie od razu do Nieba?
Schemat takiego wyjaśnienia opisałam poniżej – uznałam, że łatwiej będzie go sobie wydrukować i zabrać na zajęcia, by spojrzeć nań w każdej chwili:
Zawsze pozostaje kwestia piekła. Być może ktoś oceni to negatywnie, ale nie zajmuję się nią na katechezie w przedszkolu. Dopiero w szkole podstawowej. Czy neguję tym samym istnienie piekła? Absolutnie nie? Czy przez to dzieci, pozbawione świadomości i strachu przed konsekwencją nie będą „przestrzegały zasad”? Będą! Chodzi nam przecież o to, by dobre zachowanie nie wynikały w człowieku ze strachu przed konsekwencjami, ale z miłości i empatii w stosunku do innych – bliscy Gniewka cierpieli przez jego zachowanie i dzieciaki to widzą, ba, same o tym mówią, gdy omawiamy opowiadanie. Gniewko powinien więc wcześniej poprawić się nie po to, by dostać się na ucztę, ale po to, by okazać miłość bliskim. Drugim skutkiem byłoby przygotowanie do wzięcia udziału w uczcie: byłby już przyzwyczajony do pewnych zachować i uznawał je za naturalne. Gniewko nie odczuwał żadnego strachu i nawet „strasznie” rodzeństwa nie robiło na nim wrażenia. Tak samo dzieci, które nieustannie są straszone złymi konsekwencjami, stają się na to obojętne. Lepsze efekty przynosi uświadamianie, że nasze zachowanie, niezależnie od tego, czy będziemy za to pochwaleni, czy zganieni, czy ktoś się o tym dowie od razu, czy ujdzie nam to na sucho, przynosi konkretne skutki, czasem złe. Dzieci mają dobre serca z natury. My, dorośli, możemy to dobro albo wzmocnić, albo zgasić.
Czy trzeba się zgadzać z powyższą perspektywą? Oczywiście, że nie. Jest ona wynikiem mojej pracy, doświadczenia, przemyśleń i przemodlenia. Ufam, że Pan Bóg błogosławi takiemu podejściu i z radością uśmiecha się do nas wszystkich. Sam w końcu powiedział, że nie odziedziczymy Królestwa, jeśli nie staniemy się jak dzieci. Od dzieci na prawdę warto się uczyć.
Marta
Bardzo trafiają do mnie powyższe przemyślenia! Dziękuję za wskazówki w tej ważnej kwestii… Zawsze w porę i zawsze na czas udaje mi się zaczerpnąć od Pani inspiracji… Oby jak najwięcej takich materiałów!
p. Ania
Cieszę się, że ten wpis był przydatny. Dziękuję za zachętę do dalszej pracy 🙂