Zerówka. Majka przez całe zajęcia sprawia wrażenie bardzo smutnej, momentami wyraźnie walczy ze łzami. Nie chcąc jej zawstydzać przy grupie, podchodzę do niej po przed wyjściem i pytam o powód smutku. Dziewczynka, już teraz łkając mówi:

– Proszę pani, bo ja mam młodszą siostrę, ma trzy lata. Napisałam swój list do świętego Mikołaja i jej też napisałam, ale… Mikołaj nie zabrał naszych litów, bo moja siostra była niegrzeczna. A ja się tak bardzo staram być dobra! Ale i tak mojego listu też nie zabrał, chociaż pomagam siostrze…

Po krótkiej modlitwie w duchu i prośbie do Jezusa, żeby pomógł mi znaleźć właściwe słowa w tej sytuacji, udało mi się jakoś „wytłumaczyć” Mikołaja. Jednak ta sytuacja jest tylko kolejnym dowodem na nasz – dorosłych – bark uważności na to, co mówimy, nawet w pozornie słusznej sprawie zmotywowania młodszego dziecka do zrobienia czegoś, czego oczekujemy. To my kształtujemy obraz Boga w sercach i głowach dzieci. Ten z osobą, której przyjaciel (św. Mikołaj) karze kogoś za błędy drugiego i kocha bezwarunkowo, nie jest na pewno obrazem naszego Boga.

„Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili.” (Mt 25,45). Trzeba być uważnym na potrzeby tych „najmniejszych”, bo krzywdy tym wyrządzone mogą zostać na całe życie i odbić się na obrazie Pana Boga.



Najstarsza grupa, znamy się od dawna. Bardzo weseli i rozśpiewani. Wystarczy rzucić tytuł, i już zaczynają chórem śpiewać. Po kolejnej tego typu „akcji”, gdzie nie zdążyłam nawet sięgnąć po gitarę, mówię z poważną acz zatroskaną miną:

– Moi kochani, proszę was, poczekajcie z tym śpiewem na mnie! Ja też bym chciała zaśpiewać z wami, ale jestem już stara, nie zbieram się tak szybko do działania, miejcie na mnie wzgląd!

Cała grupa pogrąża się w ciszy. Jednak Wiktoria, siedząca koło mnie, z równie poważną i zatroskaną minę mówi:

– Niech się pani nie martwi, ja kocham starych ludzi! – i przytula się do mnie. Grupa kiwaniem głowy potwierdza słowa koleżanki. A ja? Cóż, albo muszę przestać tak żartować, albo zacząć poważnie traktować swój PESEL…



Katechezy przed Uroczystością Wszystkich Świętych. Nie da się uniknąć tematu śmierci… W zerówce:

– Proszę pani, bo moja babcia już umarła, a wcale nie była chora… – mówi Ola ze smutną miną.

– Tak się zdarza, że ludzie umierają nie tylko przez choroby… – mówię, żeby nie rozwijać bardzo tematu. Do rozmowy włącza się Roch:

– No, moja mama mówi, że jak ktoś jest głupi, na to też może umrzeć! – mówi tonem znawcy.

Trzeba nieustannie zdobywać mądrość, żeby głupim nie umrzeć:-) a najgorsza głupota jest wtedy, kiedy mówi się „w swoim sercu: «Nie ma Boga»” (Ps 53,2).



Starszaki (4-6 lat), uwielbiają historie, zwykle komentują to, co usłyszą. Mówimy o słuchaniu. Zaczynam opowiadać historię Noego – jak wiadomo, historie z Biblii najlepsze są! A ponieważ dzieci kojarzą, że w Biblii są dwie części z historiami, te z czasów Pana Jezusa i te zanim Pan Jezus urodził się w Betlejem mówię, że Noe mieszkał na ziemi przed Panem Jezusem.

– A kiedy to było? – pada pytanie z koła.

– Duuuużo przed Panem Jezusem, setki lat! – odpowiadam.

– No ale ile to jest… – dociekliwe umysły nie odpuszczają.

– Tyle, że wtedy nie było ani komputerów, ani samochodów. Nawet smartfonów nie było! – tłumaczę najbardziej obrazowo, jak mogę (w końcu dla dzieci kwestia następstwa czasowego jest naprawdę trudna).

– O, to może mój dziadek znał tego Noego! Muszę w domu zapytać… – pada odpowiedź.

Historia na pierwszy rzut oka (ucha?) jedna z wielu wesołych, które słyszymy codziennie na zajęciach. Ale dla mnie pięknie pokazuje, że te wszystkie historie, które dla nas, dorosłych, są już często tylko opowieściami bez większego znaczenia (albo z większym, ale jedynie symbolicznym znaczeniem), dla dzieci są bardzo żywe, bliskie, wręcz codzienne. Jak Pan Bóg. On po prostu JEST.



Najmłodsza grupa, dwa i pół oraz trzylatki. Z połową znamy się już od roku, połowa przyszła do przedszkola we wrześniu. Starsze dzieci – zadowolone, że są już dorosłymi przedszkolakami – pomagają młodszym, tłumaczą jak siedzieć, głośno śpiewają, odpowiadają. Wszystkie dzieciaki, roześmiane po zajęciach, żegnają się z Panem Jezusem, machają do figurki i do mnie, a ja chowam do plecaka wszystkie pomoce. Nagle Bartuś, z tych starszych, pyta:

– A gdzie Maryja? Maryja to jest mama!

Na co woła Oskarek:

-A Pan Bóg to jest tata!

Ja zadowolona, chwalę wszystkich i mówię z uśmiechem:

-Jak wy wszystko wiecie i pamiętacie, brawo!

W tym momencie Oskar patrzy na mnie zdziwiony i mówi z wielkim wyrzutem, rozkładając ręce na boki:

-No przecież nam to powiedziałaś!!

Morał z tego taki, że dzieci naprawdę słuchają. Ważne, żeby słyszały od nas dobre rzeczy, bo z pewnością będą je pamiętać, nawet po dłuższym czasie – w końcu wakacje dla takich maluchów to szmat czasu.